poniedziałek, 24 października 2016

"Bez polskich znakow" czyli teksty na bezdrozach.

Przystanek.Jest juz ciemno dobre pol godziny.Stoje nerowo i czekam na ten cholerny autobus co mnie zawiezie do domu.Coraz chlodniej, pare osob doszlo i czeka ze mna.Dziela ze mna moj  los piechura.Troche dalej taksowkarz przewrocil strone gazety rzucil oglednie okiem na nas-sieroty pod wiata zajezdni w Chelmsford.W kaciku ust zauwazam lekki grymas dumy w ulamku sekundy oznajmiajacy:a ja jestem tu.Rezprezentujemy dwa rozne swiaty,frajerzy.Kicham.Ktos rzucil,ze nie przyjedzie bo sie popsul po drodze.Zakladam kaptur na glowe.Jakas dziewczyna nieodrywa wzroku od ipoda,ktory jest teraz jej calym swiatem.Pewnie,ze lepszy niz ten zasrany jesienny wieczor.Teraz wybrala tamten ,bo jest obrazona na kolory tego rzeczywistego swiata.Bedziesz jednak musiala wrocic wkrotce do nas kochana.Jest w tym wymiarze jeszcze cos do zrobienia.Na przyklad codzienne troski i zmartwienia.Generacja ipadow ,jasna cholera,mrucze pod nosem,ale przynajmniej biodra ma niezle.Mozna popatrzec.Odwracam wzrok, bo kilkoro dzieciakow o sniadych twarzach  zaczyna grac pusta puszka po budweiserze. Pograzeni w radosci zabawy  nie zwracaja uwagi na reszte czekajacych czy aby maja ochote patrzec na te wyglupy czy nie.Wybita pilka odbija sie komus od nogi.Jakas kobieta wychodzi marketu.Okazuje sie,ze ich matka.Krzyczy na nich w niezrozumialym jezyku pewnie aby ich uspokoic.Takze w niezroumialym jezyku dla nich samych,bo nie zwracaja uwagi na matczyne przywolanie do porzadku.Kilkoro wyrostkow wychodzi z ciemnej uliczki ciagnac za soba zapach trawy,szlugow i szybkiego numerka.O dziwo nie ma miedzy nimi zadnej dziewczyny.Zaczepiaja starsza kobiete.Podchodze z pospolitym ej,ej ,ale sam mam pelne gacie ze strachu.Maja noz i oby tylko,bo z klamka byloby trudniej.Co mi tam.Dostaje w gebe ,a szajka znika gdzies w ciemnosci uliczek usianych wokol dworca.Starsza kobieta z wyrazem twarzy matki,ktora syn obronil przed razami bezwzglednego ojca kladzie mi chustke na brzuchu.Leze pod murkiem w pozycji boksera,ktory padl po pierwszej rundzie ,ale wszyscy wiedza ,ze wstane i walka bedzie trwac dalej.Walka z zyciem.Publika patrzy dyskretnie na mnie.Siadam na murku z przylozona do krwawiacego nosa chusteczka.Mily z ciebie chlopiec ,rzuca mi jakby na dowidzenia,bo w podkokach radosci pedzi za chwile do autobusu,ktory wlasnie zajechal. Nie moj.Znika,a ja siedze.Boahater.Za chwile ramie podaje mi jakis facet,ktory wylonil sie gdzies z boku.To kierowca autobusu.Poznaje go.Jezdzi na mojej trasie,wiec i pewnie juz gdzies za rogiem warczy silnik autobusu.Matka z chusta na glowie probuje uspokoic irytujaco wrzeszczacych gowniarzy,ale zdaje sie,ze jest to rytual,ktory musi sie dziac w kazdej chwili dnia i nigdy nie przyniesc pozadanego rezultatu.Zaraz bede w domu,choc mam w glowie prosbe do losu,aby ta lobuzerska ferajna pojechala inna linia.To tylko pol godziny drogi,ale z nimi to jak rok odsiadki w wojsku.Kierowca otwiera drzwi i zaczyna sprzedawac bilety.Kobieta z chusta na glowie spoglada na mnie czule.Widziala boahatera dzisiejszego wieczoru, Don Kichota.Dzieciaki wrzeszcza jeszcze glosniej ,bo kazdy chce siedziec przy oknie.Kobieta klania mi sie,a ja juz wiem,ze zmierza ku tej samej kolejce co ja.Bedzie nam sie milo razem jechalo,ale to ja siedze przy oknie do jasnej cholery.       
Chelmsford, 2015r.                 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz