Droga Sw.Jakuba
Tui- Redondela, cz.7
W drodze z Tui poznaje Pauline.Jest
po czterdziestce.Pochodzi ze Slowacji i jest wykladowca Uniwersytetu w Bratyslawie.Idzie
sama.Swoja droge zaczela dopiero w Tui.Mowi,ze podrozuje po Hiszpanii i byla już
na całym swiecie w związku z wyjazdami sluzbowymi.Zajmuje się botanika i ten
zawod sprawia jej radość.(jak milo robic cos co sprawia radość i milo spotkać kogos
komu praca sprawia radość.)
Idziemy w pelnym sloncu następny
30 km odcinek.Mijamy ogrody i gaje owocowe,a także stare rozpadające się budynki,o
których zapomnieli ludzie lecz czas pamietal.Rozmawiamy po angielsku, choć probuje
ukradkiem wtracac polskie zdania idąc na
latwizne.Ona jednak daje mi wyraźny sygnal,ze może lepiej pocwiczyc jezyk, który
zdominowal sfere kontaktow międzyludzkich na swiecie.Jest to jezyk angielski,a
nie polski,niestety.Posluguje się nim bardzo dobrze,ale Hiszpanski zna jeszcze
lepiej co udowadnia co jakiś czas pytając miejscowych o droge,gdy gubimy ja pogrążeni
w dyskusji o ludziach i podróżach.Czasem jej pogawedka z miejscowym przeciąga się,a
ja w tym czasie wytrzepuje male irytująco uciążliwe kamyczki z butow,które rania
mi stopy.
Pyta mnie czy spotkałem swoich rodakow
na szlaku.Zwieszam glowe,bo choć chciałbym powiedzieć,ze jest nas,polakow porozrzucanych
na swiecie co nie miara to jednak nie tu.Polacy sa wierzący i szlaki na Jasna Gore
zapelniaja się pielgrzymami co roku w sierpniu, kiedy to ruszają wesołymi grupami
do Czestochowy rozdając po drodze
obrazki z Matka Boska czy Jezusem.Pytam czy zna odpowiednik Hiszpanskiej
pielgrzymki w Polsce?Ale Paulina kreci glowa,ze nie.Ani Jasna Gora ,ani
Czestochowa nic jej nie mowi.Oznajmiam,ze na drodze nie spotkałem jeszcze
nikogo z mojego kraju,choć mowiac MÓJ kraj moglbym powiedzieć także o
Anglii,ale i zadnego Anglika także nie spotkałem.Sami Niemcy, Amerykanie i
Francuzi.Fakt milo by było porozmawiać w swoim jezyku bedac tak daleko od domu.Niestety.
Paulinie zdaje się nie przeszkadzać to,ze idzie sama.Nie ma dla
niej znaczenia czy tak daleko od domu poczuje jakas ulge spotykając rodaka czy
nie.Im dalej od polski jesteśmy tym glebiej pragniemy być z kims kto nasz kraj
nam przypomni,a przynajmniej przy tej osobie poczujemy się trochę jak w domu no
,bo Palac Kultury,Krakow czy spolne narzekanie ciut zbliza.
Wiele o niej nie wiem.Twierdzi,ze
idzie ,bo kocha trekking,ale kto wie co komu w duszy gra?W końcu ta trasa to
indywidualna sprawa,ale mnie nurtuje tak kwestia i długo draze ja w myśli podczas,
gdy Paulina co chwile patrzy na mape,aby nie zgubic drogi.
Rzeczywiscie doswiadczylem jakiejś
gorzkiej tęsknoty za rodakiem.Wieczorami,gdy rozkladalem się napietrowej pryczy
patrzyłem na pielgrzymow ,którzy rozmawiali ze swoimi we własnym jezyku,dzieląc
się doświadczeniami dnia.Pakowali ubrania do plecakow,nakładali kompresy na
zmeczone nogi.Miedzy amerykanami doszło do jakichś nieporozumień podczas drogi
i krzątali się wokół swoich lozek w milczeniu.Moze ktorys szedł za wolno i
spowalnial innych.Moze starzec,ale jemu trzeba wybaczyć.W końcu na tym opiera się
ta droga.Wzbogaceniu duchowym.Wiecej zrozumienia,wybaczania i wspolczucia.Jest
tez grupa niemcow,którzy palaja niechcecia do amerykanow.Oh-here they are,our
american friends-mowi Jurgen z wyraźnym niemieckim akcentem i ironia w glosie.Ale
amerykanie nawet nie patrza na niego,bo sa zbyt zmeczeni dniem.Kilka osob
puscilo porozumiewawczy uśmiech miedzy sobą,ale znow każdy wracal do swoich myśli
i przemyslen.Poczulem się na wyspie wśród ludzi.Nie jestem typem duszy
towarzystwa,który szybko zjednuje sobie ludzi i poznaje z latwoscia.Probuje zagadać
po angielsku do dziewczyn, z „niemieckiej”grupy
starego Jurgena,ale one nie maja ochoty rozmawiać po angielsku.Chichocza
tylko po cichu i mowia cos po niemiecku do siebie.Szkoda,ze nie mowie po
niemiecku,bo może ten wieczor uplynalby na wymianie jakichś myśli,które dalyby
mi ukojenie,bo mam tyle przecież do powiedzenia.Przeciez zgubiłem droge,ale odnalazłem
wlasciwy trakt,widziałem blyszczacy potok wśród skal mieniący się tysiącami kolorow
czy pejzaż wiejski jak z pocztówki.Ale co tam.Przeciez oni tez widzieli.Jutro
kolejny dzień.Moze pojawi się jakiś rodak po drodze,ale kolejny dzień rozwiewa
moje oczekiwania,bo nikt z polski nie pojawia się,ani jutro,ani wogole.
Rozmawiamy z Paulina przez
chwile o historii,ale brakuje mi slow i
dalej toczy się ta rozmowa jalowo i pobieznie.Mijamy Niemca w długiej po kostki
kapocie przeciwdeszczowej.Pozdrawia nas,ale Paulina robi to bez usmichu i jakby
z duza rezerwa.Gdy po chwili chce wrocic do tematu drugiej wojny swiatowej
Paulina zaczyna nowy temat nie majac ochoty wracac do niechlubnego rozdzialu w
historii swiata.Moze ten niemiec miał na to wpływ?Kazdy narod kreuje historie.Paulina
to wie,ten niemiec także.Lepiej to zostawić.To szlak przebaczania,choć nie ma
znaku,ze to na pewno ten.
Redondela tuz za
pasem.Przystajemy chwile,by napic się wody.Podchodzi do nas staruszek.Zobaczyl
nas z daleka i nie bacząc na spodziewana bariere jezykowa szukal kontaktu z
kims.Byc może mało kto i bardzo rzadko ktoś tedy przechodzi.Byc może poszliśmy bocznym
traktem ,mniej uczęszczanym. Jak wiele człowiek leku pokona być poczuc się przez
chwile wśród ludzi.Gdyby ow dziadek otoczony był gromadka swoich znajomych z czasów
lat dziecinnych i gral wesoło w kosci,zapewne nawet by nas nie zauwazyl,a nawet
może wydalibyśmy mu się nieco wrodzy.
Dziadek ,przebijając palcem warstwę
falującego,goracego powietrza wskazuje na wieze małego kosciolka w oddali i
mowi ni z tego ni z owego o proboszczu lokalnej parafii.Ksiadz miał dziecko ze
swoja gospodynią z plebanii,potem z jedna z parafianek,a potem…nie dowiadujemy się
,bo dziadek nie ma kilku zebow i jego hiszpański jest niewyraźny,a Pauliny
niedostatecznie dobry by zrozumieć.Potem starzec oddala się z pozdrowieniami
dla nas.Bom Caminho.Idziemy w milczeniu. Opowieść skrywala przesaczona tesknota za mlodoscia zazdrosc
do księdza o jego chwile przyjemności z lokalna dziewczyna,a także skrywala nute zalu za rzeczy ,które mogl
ow starzec zrobić w mlodosci a nie zrobil.Zalowal.Moze jedna z tych kobiet była
jego miloscia.Mowil,ze to sie zdarzylo,gdy był w moim wieku,a oni już dawno nie
zyja.Umarli zabierając ze sobą te skradzione chwile zapomnienia,a on przegapil
moment w zyciu,który był tak wazny.Wydawal się trwac wiecznie,lecz okazal się ulotny,ale
potem było już za pozno,aby cokolwiek zmienić,gdy nadeszla starość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz