Droga Sw.Jakuba
Rubiaes-Valenca, Tui, cz.6
Cieszylem
się na myśl,ze opuszczam Rubiaes.Przypominalo mi polska zabita
dechami,zapuszczona wies,gdzie autobus kursuje raz dziennie,z walącymi się
domami i ludzmi wygladajacymi jak duchy,które wychodzą z szaf i starych
kufrow,gdy tylko pojawia się jacys nowi przybysze,aby zaproponować im nocleg w
zamian za odrobine modlitwy za dusze ,która niosa(modlitwe) do celu pielgrzymki.
Holender
opuscil miasteczko wcześniej,a to dlatego,ze już do Valenki dotarl przede
mna.(gdy tam dotarłem spotkałem go na korytarzu w schronisku,już po
prysznicu,zadowolony z siebie, po
kolacji ,nioscy won niczego innego
jak….tulipanow)
Po drodze
ide ramie w ramie z grupa Amerykanow.Dwoch po pięćdziesiątce i jeden staruszek
po 80tce.Wolno czlapia chyba ze względu na starca,ale on i tak sobie niezle
daje rade.Rozmawiam z CQ,tak kaze się nazywać i mowi ze pochodzą z Karoliny
polnocnej.Jest fizjoterapeuta i chwali się ,ze maja u siebie dwa metry sniegu w
zimie,gdy rozmowa schodzi na pogode(a schodzi zazwyczaj gdy koncza się inne
tematy)Drugi, James jest lekarzem,a trzeci Dan…nie pamiętam .,ale na pewno już
na emeryturze.Mowia,ze pielgrzymke do Santiago de Compostella robia szosty
raz.Mniej więcej co piec lat.Za każdym razem ida inna trasa,choć glowna,wzdłuż
polnocnej części Hiszpanii przeszli za pierwszym razem.Ponad szesc set
kilometrow i chyba nie w tym samym składzie co teraz.Lubia lazikowac i to jest
ich hobby.Kazdy dzień w innym miejscu,choć starzec zdaje się yc w drodze majac
inne powody.Swoje własne.Jest zachmurzony,jakby zamyslony.Juz w schronisku w
Tui,CQ smieje się z niego,ze dostal dolna prycze tylko dlatego,ze w ID miał rok
urodzenia 1930.Starzec obrażony scielil prycze,a ja swoja,bo dostałem gorna.
CQ rozbudza
moja chec przygody.Mowi,ze pracuje w zawodzie już tylko na pol etatu,bo stać go
utrzymać się pracując w takim wymiarze czasu.Mowi,ze nie ma zony wiec jest
latwiej.Mial,ale za dużo go kosztowala.Ich następnym celem będzie ameryka
poludniowa-odpowiada ,gdy pytam o plany podróżnicze na przyszlosc.Byli już
prawie na całym swiecie oprócz Europy wschodniej.Malo o niej wiedza i jak mi
się zdaje jest dla nich tylko miejscem z zaznaczonymi miastami,bez naniesionych
szczególnych miejsc,jak kopiec kosciuszki,grod w Biskupinie czy puszcza
białowieska.To jakby zaznaczyć na mapie Rzym i napisac tylko,ze mieszkają tam
ludzie,nic poza tym.Obok Neapol,tez mieszkają tam ludzie.
Ale oni
uwazaja europe chyba za jeden kraj,a komunizm na wschodniej scianie skutecznie
ograniczyl napływ informacji o tej części swiata dla zachodu i tak już się utarlo.Podkreslaja,ze
fajne jest u was to,ze wiele interesujących miejsc macie blisko siebie.Wenecja
stosunkowo niedaleko od Wiednia czy Paryz od Londynu.Dla nas jest to wyprawa,Niektórzy
amerykanie zapewne pokonują takie dystanse dojezdzajac codziennie do pracy.Znaja
Lech Walesa i Solidarity.Ciekawi ich to,dodaje.Kiedys pojada,rzuca w pol
uśmiechu.
Niby każdy idzie
osobno.Nocujemy w jednym schronisku idziemy tym samym szlakiem,stajemy na kawe
w tych samych barach,uzupełniamy wode u tych samych zrodel.Wydaje się,ze jednak
idziemy razem.Kazdy z nas czuje niewidzialna nic sympatii do drugiego i swego
rodzaju motywacje ,aby pokonać kolejny odcinek.Nie znamy się-mowia oczy CQ,ale
chce cie zobaczyc na końcu drogi z szerokim uśmiechem i satysfakcja odbycia
tej drogi.
Spotykam innego Amerykanina.Bill jest z Nowego Yorku i ma
problem alkoholowy.Nie wydaje się,by szedł prosić Boga o sile by pokonać uzależnienie,bo
za każdym razem,na każdym postoju pociąga z piersiówki lub spedza czas w pubach
zamiawiajac kolejne piwo,nie tylko dla siebie.Mowi,ze pol roku pracuje,aby zebrac pieniadze na podroze,a nastepne pol roku podrozuje.Zazdroszcze mu.
Wczesniej w schronisku w Rubiaes,
gdy wychodzę wieczorem pochodzić po miescie,widze go razem z CQ z butelka wina
i kieliszkami.Sa już wstawieni.Patrza na mnie i porozumiewawczo daja mi zaproszenie do wspólnej lampki,ale ja
odmawiam,bo ide na kolacje.Potem gdy wracam,na stole stoja już puste
butelki(najwidoczniej mieli więcej wina niz jedno) i wypalone kiepy w popielniczce.Nazajutrz
i tak wstali wcześniej i do Valenki dotarli przede mna.
Valenka i Tui to sasiadujace miasteczka malowniczo polozone
na wzgórzach.Maja zachowane mury obronne.Valenke i Tui dzieli most na rzece.Gdy
stoje na srodku niego,nie jestem ,ani w Valence ,ani w Tui jako,ze tu przebiega
granica Portugalii z Hiszpania.
Nim zamelduje się w schronisku.laze jeszcze po
Valence.Wchodze na mur,z którego doskonale widać sąsiednie miasteczko.Musialy się
tu toczyc zacięte bitwy miedzy tymi panstwami,ale nie ide w te historie
glebiej,bo szkoda mi czasu i konam ze zmeczenia.Kupuje kartke pocztowa(jak z każdego
miejsca,w którym jestem)i kieruje się w strone Tui.
Jestem w Hiszpanskiej Galicji,ale po prysznicu i tak jeszcze
„udam” się do Portugalii na kolacje i na przechadzke.
Jakas niemiecka wycieczka glosno i wesoło spiewa piosenke w radosnym uniesieniu pokonania kolejnego odcinka.Ciesze się razem z nimi,ale po cichu.Odnioslem jakiś swój maly sukces.Pokonalem odcinek i wyciagnalem pewne wnioski z własnego zycia,które potem wplyna pozytywnie na mnie samego,a przecież o to chodzi.Droga czegos musi nauczyć.Czego Hiszpania mnie nauczy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz