środa, 15 marca 2017

"Bez polskich znakow" czyli teksty na bezdrozach.

Droga Sw.Jakuba
Rubiaes-Valenca, Tui, cz.6

             Cieszylem się na myśl,ze opuszczam Rubiaes.Przypominalo mi polska zabita dechami,zapuszczona wies,gdzie autobus kursuje raz dziennie,z walącymi się domami i ludzmi wygladajacymi jak duchy,które wychodzą z szaf i starych kufrow,gdy tylko pojawia się jacys nowi przybysze,aby zaproponować im nocleg w zamian za odrobine modlitwy za dusze ,która niosa(modlitwe) do celu pielgrzymki.
             Holender opuscil miasteczko wcześniej,a to dlatego,ze już do Valenki dotarl przede mna.(gdy tam dotarłem spotkałem go na korytarzu w schronisku,już po prysznicu,zadowolony  z siebie, po kolacji ,nioscy won niczego  innego jak….tulipanow)
             Po drodze ide ramie w ramie z grupa Amerykanow.Dwoch po pięćdziesiątce i jeden staruszek po 80tce.Wolno czlapia chyba ze względu na starca,ale on i tak sobie niezle daje rade.Rozmawiam z CQ,tak kaze się nazywać i mowi ze pochodzą z Karoliny polnocnej.Jest fizjoterapeuta i chwali się ,ze maja u siebie dwa metry sniegu w zimie,gdy rozmowa schodzi na pogode(a schodzi zazwyczaj gdy koncza się inne tematy)Drugi, James jest lekarzem,a trzeci Dan…nie pamiętam .,ale na pewno już na emeryturze.Mowia,ze pielgrzymke do Santiago de Compostella robia szosty raz.Mniej więcej co piec lat.Za każdym razem ida inna trasa,choć glowna,wzdłuż polnocnej części Hiszpanii przeszli za pierwszym razem.Ponad szesc set kilometrow i chyba nie w tym samym składzie co teraz.Lubia lazikowac i to jest ich hobby.Kazdy dzień w innym miejscu,choć starzec zdaje się yc w drodze majac inne powody.Swoje własne.Jest zachmurzony,jakby zamyslony.Juz w schronisku w Tui,CQ smieje się z niego,ze dostal dolna prycze tylko dlatego,ze w ID miał rok urodzenia 1930.Starzec obrażony scielil prycze,a ja swoja,bo dostałem gorna.
        CQ rozbudza moja chec przygody.Mowi,ze pracuje w zawodzie już tylko na pol etatu,bo stać go utrzymać się pracując w takim wymiarze czasu.Mowi,ze nie ma zony wiec jest latwiej.Mial,ale za dużo go kosztowala.Ich następnym celem będzie ameryka poludniowa-odpowiada ,gdy pytam o plany podróżnicze na przyszlosc.Byli już prawie na całym swiecie oprócz Europy wschodniej.Malo o niej wiedza i jak mi się zdaje jest dla nich tylko miejscem z zaznaczonymi miastami,bez naniesionych szczególnych miejsc,jak kopiec kosciuszki,grod w Biskupinie czy puszcza białowieska.To jakby zaznaczyć na mapie Rzym i napisac tylko,ze mieszkają tam ludzie,nic poza tym.Obok Neapol,tez mieszkają tam ludzie.
             Ale oni uwazaja europe chyba za jeden kraj,a komunizm na wschodniej scianie skutecznie ograniczyl napływ informacji o tej części swiata dla zachodu i tak już się utarlo.Podkreslaja,ze fajne jest u was to,ze wiele interesujących miejsc macie blisko siebie.Wenecja stosunkowo niedaleko od Wiednia czy Paryz od Londynu.Dla nas jest to wyprawa,Niektórzy amerykanie zapewne pokonują takie dystanse dojezdzajac codziennie do pracy.Znaja Lech Walesa i Solidarity.Ciekawi ich to,dodaje.Kiedys pojada,rzuca w pol uśmiechu.
             Niby  każdy idzie osobno.Nocujemy w jednym schronisku idziemy tym samym szlakiem,stajemy na kawe w tych samych barach,uzupełniamy wode u tych samych zrodel.Wydaje się,ze jednak idziemy razem.Kazdy z nas czuje niewidzialna nic sympatii do drugiego i swego rodzaju motywacje ,aby pokonać kolejny odcinek.Nie znamy się-mowia oczy CQ,ale chce cie zobaczyc na końcu drogi z szerokim uśmiechem i satysfakcja odbycia tej drogi.
              Spotykam innego Amerykanina.Bill jest z Nowego Yorku i ma problem alkoholowy.Nie wydaje się,by szedł  prosić Boga o sile by pokonać uzależnienie,bo za każdym razem,na każdym postoju pociąga z piersiówki lub spedza czas w pubach zamiawiajac kolejne piwo,nie tylko dla siebie.Mowi,ze pol roku pracuje,aby zebrac pieniadze na podroze,a nastepne pol roku podrozuje.Zazdroszcze mu.
            Wczesniej w schronisku w Rubiaes, gdy wychodzę wieczorem pochodzić po miescie,widze go razem z CQ z butelka wina i kieliszkami.Sa już wstawieni.Patrza na mnie i porozumiewawczo  daja mi zaproszenie do wspólnej lampki,ale ja odmawiam,bo ide na kolacje.Potem gdy wracam,na stole stoja już puste butelki(najwidoczniej mieli  więcej wina niz jedno) i wypalone kiepy w popielniczce.Nazajutrz i tak wstali wcześniej i do Valenki dotarli przede mna.
            Valenka i Tui to sasiadujace miasteczka malowniczo polozone na wzgórzach.Maja zachowane mury obronne.Valenke i Tui dzieli most na rzece.Gdy stoje na srodku niego,nie jestem ,ani w Valence ,ani w Tui jako,ze tu przebiega granica Portugalii z Hiszpania.
             Nim zamelduje się w schronisku.laze jeszcze po Valence.Wchodze na mur,z którego doskonale widać sąsiednie miasteczko.Musialy się tu toczyc zacięte bitwy miedzy tymi panstwami,ale nie ide w te historie glebiej,bo szkoda mi czasu i konam ze zmeczenia.Kupuje kartke pocztowa(jak z każdego miejsca,w którym jestem)i kieruje się w strone Tui.
             Jestem w Hiszpanskiej Galicji,ale po prysznicu i tak jeszcze „udam” się do Portugalii na kolacje i na przechadzke.
             Jakas niemiecka wycieczka glosno i wesoło spiewa piosenke w radosnym uniesieniu pokonania kolejnego odcinka.Ciesze się razem z nimi,ale po cichu.Odnioslem jakiś swój maly sukces.Pokonalem odcinek i wyciagnalem pewne wnioski z własnego zycia,które potem wplyna pozytywnie na mnie samego,a przecież o to chodzi.Droga czegos musi nauczyć.Czego Hiszpania mnie nauczy?

             








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz