niedziela, 12 marca 2017

"Bez polskich znakow" czyli teksty na bezdrozach.

Droga Sw.Jakuba
Barcelos-Ponte de Lima, cz.4

To był chyba najgorętszy odcinek drogi.Nie pamiętam,żeby plecak kiedykolwiek był tak ciezki jak wtedy,choć z początku wydawal się wazyc mniej, jak wiadomo.Mijam gaje pomarańczowe i pola uprawne,a na nich pracujących rolnikow.Bon Dia – wolam.Oni odrywają się od pracy i z wolna podnosza reke w geście pozdrowienia,który wydaje się być tak niesmialy i obcy jakby zegnać kogos komu kiedyś zrobilo się wielka krzywdę i teraz, po latach dopiero  osmielic się na gest pojednawczy.
        Holender wyruszyl przede mna lub jeszcze nie wstal z pryczy, tego nie wiem,ale zaczalem myslec o tych starszawych kanadyjkach.Ich imiona zatarly się w mojej pamięci.Niech wiec będą Peggy,Meggy i Sue.Wszystkie brytyjskiego pochodzenia.Jako młode dzierlatki wyjechaly do kanady i tam się osiedlily.Nie wygladaly na turystki.raczej na osoby,które trzeba zmuszać do wyjścia,w podroz.Gdy pytam gdzie najdalej były odpowiadają,ze na …Hawajach.To slowo było mi zawsze obce,jakies nie osiągalne.Hawaje to raj,do którego maja wstep tylko niektórzy.Moze pierwsi byli Adam i Ewa?Mowia,ze w byciu emerytem dobre jest to,ze ma się sporo czasu dla siebie.Pojedziesz i tam,zobaczysz- mowia,ale niespecjalnie w to wierze ,bo slowo Hawaje ciagle dojrzewalo w mojej glowie,by stać się czyms namacalnym,osiągalnym.Sa usmiechniete i tak jak ja maja popuchnięte stopy z pierwszego etapu.Czesc trasy chcą przemierzyć autokarem,bo kolana już nie takie jak kiedyś.Pytam o powod ich wedrowki.Chwile milcza,ale potem z przyjaznym uśmiechem w brytyjskim stylu,oznajmiają,ze to swietna zabawa i to nie ostatni raz na pewno.
       Ponte de Lima to urocze miejsce.Spora,wieksza czesc starówki scisnieta jak jajko na jednym brzegu.Na drugim zas tylko odrobina starych kamienic.Laczy je most,a wieczorem gdy wychodzę po prysznicu na kolacje zapelnia go tlum zmeczonych,ale szczęśliwych pielgrzymow.Nigdy nie widziałem takiej gry swiatel i kolorow ,gdy siedziałem w ogródku restauracyjnym,a slonce z wolna gasło.No,może tylko w Rzymie było podobnie.Zauwazylem pare osob,które dopiero teraz dotarly tu na miejsce.Najwidoczniej wyszli później lub zatrzymali się po drodze w jakiejś kafejce.Maja twarze pokryte kurzem  i uśmiechem chodziarza,który dotarl do mety etapu.Niektorzy bardziej pochmurni,bo może kondycja już nie taka jak kiedyś.
        Gdy docieram do recepcji schroniska jest tam ekipa telewizji portugalskiej.Prosza mnie o pozwolenie sfilmowania momentu zameldowania  i o krotki wywiad.Zgadzam się.Jestem jednak tak zmeczony,a mój angielski slaby,ze nie spodziewam się ze to pojdzie na antenie. Mam racje.Pytaja czy ten odcinek był ciezki ,skad jestem i dlaczego postanowiłem udac się w droge.Jak się potem okazało nie tylko ze mna zrobiono wywiad.Juz po powrocie do Anglii przejrzalem interenet z nadzieja znalezienia tego materialu filmowego.Znalazlem film,lecz jak się okazalo nie zdecydowano się wykorzystać wywiadu ze mna.Szkoda,bo bylaby fajna pamiatka z podrozy.Byla tam jednak rozmowa z jedna z kanadyjek,moich znajomych.Sue,mowila o swojej chorobie,która pokonala i chciała podziekowac za to Bogu.W pewnym momencie nerwy nie wytrzymaly i rozplakala się.
      Nazajutrz, zbieram ze sznurka poprane skarpety i z plecakiem ide na sniadanie do kafejki mieszczącej się w tym samym budynku. Rogalik z musem waniliowym i dżemem,do tego maslo i kawa.Malo,ale  poprawie potem kanapkami z plecaka,które przygotowałem w schronisku.

       Znow ten sam magiczny moment jaki czuje, gdy wybieram się w droge. Identycznie się czulem gdy opuszczałem mój ubogi pokoik hotelowy w Porto.Ani jednego obłoku na niebie,soczyście błękitne niebo daje mi znak,ze to będzie goracy dzień.I był.











        

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz