niedziela, 12 marca 2017

"Bez polskich znakow" czyli teksty na bezdrozach.

Droga Sw.Jakuba
Porto-Barcelos, odc.3

         Tuz za przedmiesciami Porto spotykam Holendra,także udaje się do Sanstiago de Compostella.Mowi,ze jest wlascicielem pola namiotowego  pod Eindhoven.Maly,lysy,co chwile wybucha smiechem,trochę jakby na sile.Plecak go przerasta,ale zdaje się,ze ma w nim wszystko co niezbędne.Mierzy mnie kilka razy swoim przenikliwym wzrokiem jakby chciał odgadnąć z kim ma do czynienia.Rozmawiamy po angielsku.Mowi,ze był wojskowym cale zycie.(teraz już wiem skad ten przenikliwy wzrok).Gdy mowie mu,ze jestem z polski,chyba poczul swoja zachodnioeuropejska wyzszosc nad wschodnimi dzikusami,a także nade mna.Opowiada z wyrazna ironia,ze jego corka pracuje na plantacji tulipanow i zna wielu polakow,którzy tam pracują.Kloca się i wyzywaja.Chwali się,ze został zaproszony na wesele do swojego polskiego kolegi gdzies na wiosce we wschodniej Polsce.Mowi,ze była wodka i ze po weselu wszyscy zaczeli się bic.Co chwile wyciąga smartfona z gps-em,aby się upewnić ,ze idzie w dobrym kierunku.Ja, moja wymieta już papierowa mape trzymam w kieszeni i raczej koncentruje się na znakach porozmieszczanych na drodze.Dla mnie taka wyprawa to trochę przygoda.Trzeba się czasem zgubic,aby mieć satysfakcje z odnalezienia drogi.On jakby chciał po prostu zaliczyć te droge i wygląda jak ktoś kto nerowowo szuka swojego samochodu na parkingu,bo musi szybko znaleźć się w domu by zdazyc na kolejny odcinek Na wspólnej.
       Smiesznie wygląda w tych kusych portkach,a plecak ma tak wypchany,ze wydaje się jakby trzymal tam swojego brata bliźniaka odurzonego wonia tulipanow niż polska wodka.

Wyrazam swoja opinie o przedmieściach Porto,ze wygladaja trochę jak wrocławski kozanow.No, może przesadzam,ale bardziej jak szczepin.Ale skad on ma wiedziec jak wyglada kozanow?On zaznacza,ze widział te bloki już wcześniej.Pytam z zaciekawieniem czy idzie ta droga już kolejny raz skoro zna ta okolice?Nie-mowi-wszedlem na googlestreet jeszcze w domu ,w Eindhoven,aby upewnić się ,ze pojde wlasciwa droga.Scina mnie z nog,bo to nie jest moja filozofia wedrowki no ,ale każdy ma swoja.
       Tak razem wedrujemy pare kilometrow,ale mam go już dosyć.Mowie,ze zatrzymam się na kawe.Na szczęście on idzie dalej,holender jasny.
        Do Barcelos docieram po południu.Zrobilem jakies 36 kilometrow.Po drodze rozwaliłem buty i czuje się jak kierowca,który zalicza odcinek rajdu na flaku.Miasteczko  male,przytulne. Docieram do schroniska i dostaje prycze.Na szczęście Holender zameldowal zdaje się w innym schronisku.Czuje,ze stopy mam cale poobcierane.Trzeba było jednak nieoszczedzac na butach.Jutro kupie nowe,a tymczasem poznaje trzy kanadyjki na emeryturze z wlasna historia i powodem ,dla którego wedruja.












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz