sobota, 15 kwietnia 2017

"Bez polskich znakow" czyli teksty na bezdrozach.

 Droga Sw.Jakuba
Santiago de Compostella ,cz.10       

 Kolejny poranek  i  znow dreszcz podniecenia przed kolejnym odcinkiem,ale już nie tak silny i ekscytujacy,bo wiem ,ze 20 km dalej jest cel mej podrozy.Sniadanie;jajko sadzone ,bulka z dżemem i kawa.Malo,ale w plecaku mam jeszcze prowiant z wczoraj.Niemal przez cala droge jest sucho.Spotykam po drodze pojedynczo idących znajomych,ale tylko tych ,których mijałem wieczorami w schroniskach,gdy rozlokowani w pokojach udawaliśmy się na kolacje.Kazdy z osobna pragnal wyciszenia.Nikt nie zabiegal o towarzystwo.Byli mi nieznani,a ja im.Z nimi nie wymieniałem pogladow,nie rozmawiałem o sporcie czy wyglądzie miasteczek,które wspólnie,lecz z osobna odwiedzaliśmy po drodze.Oni pozostali bezimienni.




     Pozdrawiamy się ,bo każdy widzi obok siebie towarzysza wspólnej wedrowki,cięższej czy lżejszej,w deszczu czy w upale.Czasem człowiek przyjezdza tu po wyciszenie i to pragnie otrzymać.Nie trzeba się wpychać na sile ze spoufalaniem i zaprzyjaźnianiem.
Wynurzam się z pod wzniesienia,aby znow zanurkować w kolejna sciezynke wijaca się wśród drzew i zarosli.Gdy wychynam glowe na powierzchnie jak spragniony powietrza pływak znad poziomu wody widze w oddali wieze katedy w Santiago.A wiec jestem blisko.Zostaje jakies trzy kilometry.Wieze sa niewyraźne,ale da się wyczuć wyjatkowosc tego miejsca.Znow nurkuje w zarosla.Droga wije się tu niczym waz.Kawalek ide wzdłuż torow kolejowych.Ktos,jakiś pielgrzym idzie również przede mna,a i za mna kroczy dwóch.
             W końcu wynurzam się caly na powierzchnie,bo jestem na przedmieściach.Robi się coraz gęściej od pielgrzymow.Jestem zmeczony,ale szczęśliwy.Widze na ich twarzach wyraz podobnej radości z nuta zawodu,ze to już.Inni pojada jeszcze do Finisterry,na wybrzeże,ale ja już nawet nie mam funduszy,aby pojechać z nimi.So long – mowi – CQ z Karoliny polnocnej,gdy spotykamy się na jednej z uliczek na starowce.Nie chcą tracic czasu i jada jeszcze do Finisterry.Podroznik się zawsze spieszy,by moc zobaczyć ile się da.It was a great trip.I hope we meet again one day.Ale nie spotkaliśmy się więcej.Szkoda.
               Spotkalem za to Holendra.Stal w kolejce w punkcie wydawania Testimonium.Potem otrzymawszy nasze certyfikaty(poświadczenia odbycia pielgrzymki jak kto woli,choć brzmi to raczej jak powod przymusowej wycieczki z klasa do nielubianego przez wszystkich muzeum szkla,albo porcelany.)Udalismy się do jednej z magicznych kawiarenek mieszczącej się w wąskiej uliczce miasta.Ubawilo go,gdy przeczytałem swoje imie na Testimonium pisane po lacinie.Christophorum,brzmiało jak masc na hemoroidy,a  on nie chcial pokazac swojego mowiac ze jest gdzies gleboko zakopany w plecaku i nie chce go pomietolic przy wyjmowaniu.Saczyl piwo przybierając poze najedzonego i wypoczętego sołtysa z jakiejś polskiej zabitej dechami dziury  czując chyba ciagle przewagę kulturowa nade mna.Przebylismy taka sama droge(choc on pewnie pomagal sobie komunikacja miejska),podobnie stopy puchly nam ze zmeczenia,ale on wydawal się czuc lepszy i gorowac nad innymi swa holenderskoscia.Pomimo tego,ze tak samo wylewaliśmy pot, on uwazal pewnie,ze na jego sciezce ktoś rozwinal czerwony dywan(specjalnie dla niego ),a on zaszczycil innych swa osoba stawiając stopy na nim podczas, gdy stopy reprezentantow innych narodow(gorszych w jego mniemaniu)były mniej swiete niż jego.
        Może rzeczywiście był sołtysem na jakiejś holenderskiej wsi,a nie jak mowil wlascicielem pola kempingowego?Ale co tam.Potem rozeszliśmy się.Ja do schroniska.On do wynajętego(jasnie panicz)pokoju w hotelu.
         Pauliny również nie spotkałem.Pamietam tylko,ze za nasz ostatni obiad w restauracji,który razem jedliśmy zaplacila ona.O czym nie wiedziałem.Pewnie to miała być niespodzianka i jakas forma podziękowania za wspólne lekcje angielskiego i spędzenie czasu razem.Gdy po posiłku podszedłem zaplacic,kelner powiedział ,ze już zapłacone.Milo z twojej strony Paulina.
      Na drugi dzień zwiedzam Santiago.Chodze uliczkami.Robie zdjęcia.Mysle o tym co się zdarzylo w podrozy,ale moja uwagę od myśli odwracają bryloczki,krzyżyki i inne duperele,które maja omamić turystow swym  wątpliwym blogoslawienstwem.Ma to ich przekonać,ze to ten ,a nie inny jest tym ,którego dotknal sam Jezus.Przewaznie wykonane sa z tandetnych materiałów i nie grzeszą pieknoscia.Miasto kipi gwarem rozmow i tloku,wiec uciekam jak najdalej.
      Chce się wyspowiadać.Kilka grzesznych myśli się nazbieralo w czasie drogi.W katedrze wspaniala msza z ogromnym rozbujanym  kadzidłem.Ide wzdłuż nawy,szukam kenfesjonalu z flaga mojego ojczystego kraju,ale nie znajduje.Goruja angielski,niemiecki francuski.To co chciałbym powiedzieć księdzu byłoby czyms osobistym(zawsze jest),czyms co wyrazić moglbym jedynie w swoim ojczystym jezyku,ale musze to zachować dla siebie,bo polskojęzycznego kaplana tu nie uświadczysz.Moze był,ale zbyt się spiesze ,aby go szukac.Jeszcze tyle ulic w miescie ,zakamarków,zakatkow zostało,aby je odkryc.A to jest chyba ważniejsze i to wygrywa z potrzebami ducha.

Wracam do domu.

              Nad moim biurkiem widnieje mapa Europy.Zaznaczam na niej miejsca ,które już odwiedziłem.Po wedrowce,kiedy na swiezo ,z piachem we włosach i opalenizna na ramionach usiadłem za biurkiem,pierwsza mysla jaka mi przeszla przez glowe było pytanie;Co ja tu robie majac na myśli miejsce mego zamieszkania,Przeciez zycie jest tam skad wrocilem.I rzeczywiście,przez moment nie moglem zrozumieć,ze musze wrocic do codzienności.Codziennych porannych kaw i platkow owsianych,spotykanych po jednostajnej drodze do pracy sasiadow,mowiac im należyte dzien dobry,tego co musze ,a nie co chce,pobudek o jednostajnej 6 rano,do zycia bez uniesien gdzie każdy dzień jest tak samo mdly jak poprzedni,a swiadomosc kolejnego takiego samego mdłego dniach nazajutrz nie nastraja optymistycznie .Najgorsza jest jednak swiadomosc ,ze tracimy cos ważnego,poczucie przygody, godząc się na smutne i szare zycie za co nagroda jest pare pensow na emeryturze i iluzja bezpieczeństwa doczesnej egzystencji.



          Pamietam,ze te iluzje przygody zycia znikly gdzies w mrokach moich dziejow gdzies pomiędzy;jeszcze jestem chłopcem,ale za chwile mezczyzna.Przeciez nie tak to miało wygladac(idealista).Mialem doswiadczac codziennie innych doznan.Mialem spotykać innych ludzi i odwiedzać inne miejsca.Byc tu i tam,a na końcu napisac o tym ksiazke lub narysować komiks.Pewnie kiedys to zrobie.

Koniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz